Dwadzieścia czy trzydzieści lat temu byłem przekonany, że podobny tekst spod moich rąk nie wyjdzie nigdy, ale… No właśnie! Denerwowałem się, gdy mama, czy inne osoby o kolejne dwadzieścia lat starsze ode mnie komentowały to, co dzieje się dookoła słowami „za moich czasów to było nie do pomyślenia”. Jednak teraz często, i przyznaję się do tego publicznie, zdarza mi się myśleć dokładnie tak samo.
Wychowałem się w bermudzkim trójkącie – na kieleckim Czarnowie. Pomiędzy Owsianą, Grochową, Mielczarskiego, ze świecą trzeba było szukać wzorowych uczniów ze 100-procentową frekwencją na lekcjach. Okolica delikatnie mówiąc – średnia. Tory, myjnia dla pociągów, tunel, małe wąskie uliczki, bar „Kaszana”, dworzec PKS, jedna lodziarnia i tyle. W tym wszystkim my – zmora sąsiadów. Sąsiadów, których nie cierpieliśmy za ich upór w walce z nami, ale do których mieliśmy szacunek, jak do wszystkich starszych. Wystarczyło, że ktoś z piętra krzyknął, że gramy w piłkę na trawie, a już zmykaliśmy gdzie pieprz rośnie. Kowalska zwróciła uwagę, że za głośno pod klatką i już nas tam nie było. No ok, bywało, że odwdzięczaliśmy się spuszczeniem powietrza z kół wychuchanej przez Nowaka zastawy, czy zapchaniem kłódki do piwnicy zapałkami, ot taka łobuzerka. Raz ukradliśmy kalafiora z żuka należącego do upierdliwego sąsiada. To chyba nasze największe przestępstwa.
Kilka lat później, gdy data urodzenia pozwalała na zakup czegoś innego niż oranżada, każdorazowe pojawienie się sąsiada w pobliżu wejścia do klatki schodowej powodowało nerwowe chowanie butelek po kieszeniach. Nerwowym ruchom towarzyszyło oczywiście uprzejme i niczym niewymuszone dzień dobry, choć częściej było to dobry wieczór. Tak było, mogliśmy lubić, czy nie lubić, denerwować się i pieklić, ale szacunek do starszych był zawsze i nawet w wieku 20+ zwyczajnie wstydziliśmy się afiszować z butelką piwa, czy papierosem przy sąsiadach. Zawsze chowaliśmy.
Minęło lat dwadzieścia, stoję na balkonie bloku na jednym z największych kieleckich osiedli, młodzież (dzieci?) lat mniej więcej 12-14 skacze po przyblokowych ogródkach niszcząc totalnie wszystko, co tam rośnie. Na sąsiednim balkonie pojawia się sąsiad, który mógłby być moim dziadkiem, zwraca grzecznie uwagę i prosi, aby zmienili miejsce zabawy. W odpowiedzi słyszy takie przekleństwa i groźby, których nawet ja w życiu nie słyszałem. Sąsiad szybciutko chowa się za balkonowym oknem. Wieczorem wychodzę z domu, pod klatką młodzież, lat na oko 15, no może 16. „Eejj ziomek masz fajki? Wyskocz z jednej, albo rzuć monety na browara” usłyszałem na dzień dobry przechodząc przez chmurę dziwnie pachnącego dymu i potykając się o puste butelki nie po kaskadzie. Uwagi nikt nie zwraca bo różnie bywa… Zdrowie jest jedno, a opony drogie i lakieru szkoda w nowym aucie.
Jednak za moich czasów to było nie do pomyślenia…