– Nie ma gorszej wiochy, niż klaskanie w samolocie…
– Zgadzam się, to masakra.
Często latam prywatnie i z kamerą, przygotowując kolejne podróżnicze programy w TVN24 i Travel Channel. Równie często widzę niechęć jednych do praktykowanego przez innych zwyczaju w trakcie lądowania samolotu. Regularnie też obserwuję, nawiązując do filmu Pawła Pawlikowskiego, zimną wojnę, pomiędzy tymi, którzy, cytując Norwida, klaskaniem mając obrzękłe prawice, starają się na pokładzie wzniecić burzę oklasków, a tymi, co z kolei demonstracyjnie wodzą wzrokiem po gawiedzi z widoczną na twarzy pogardą, pomieszaną z politowaniem. W tym spojrzeniu można wyczytać komentarz w rodzaju: – Wstyd mi za was, Cebulaki!
Czemu wstyd? Bo rzekomo klaskanie pokazuje, że nie dorośliśmy do podniebnych podróży i traktujemy samolot jak stado dzikusów, widzących pierwszy raz w życiu magiczny wehikuł. Poza tym, zgodnie z koronnym argumentem przeciwników obrzędu, niby dlaczego ma się doceniać pilota za wykonaną pracę, za którą dostaje wynagrodzenie? Może dlatego, oponują zwolennicy, że nagradza się dyrygenta, aktora, czy piłkarza, a ci także nie pracują za darmo. Przeciwnicy są jednak nieugięci i trwają w swej fotelowej nieruchomości i pragnieniu bycia niewidzialnymi.
I tu jest pies, a raczej samolot, pogrzebany. Jak wiadomo, nie ma bowiem nic gorszego, niż niewyróżnianie się z tłumu, w czasach, w których każdy chce się wyróżnić. Na każdym kroku bombardują nas mantry mówiące o tym, że jesteśmy wyjątkowi. Nawet reklama popularnego napoju sugeruje, żeby być sobą, a jednocześnie wybrać to, co wszyscy. Jak pogodzić tę sprzeczność?
Moja koleżanka z pracy, przemiła Agnieszka Cegielska opowiadała mi kiedyś, że mówiono jej, iż w Japonii w czasie deszczu policjanci rozdają przechodniom parasolki. Co prawda, będąc w tym kraju na kontrakcie jako modelka, nie spotkała się z taką sytuacją. Jednak przyznała, że nawet jeśli to plotka, to urocza.
Idąc zatem za ciosem, wyobraźmy sobie, że Japończyk czyta przewodnik po Polsce. I zwraca uwagę na fragment mówiący, że nad Wisłą popularne jest klaskanie, gdy samolot, lądując, dotyka kołami ziemi. Mówi więc do kolegi: „Słuchaj Toshiro, jakie to niespotykane zachowanie”. I pali się do tego, żeby zobaczyć je na własne oczy.
Dlaczego tak się dzieje? Bo przyciągają i fascynują nas nie tyle podobieństwa, co różnice. Chętnie chłoniemy regionalne smaki, wrzucając do sieci zdjęcia co ciekawszych potraw. Za to obcokrajowcy mogą zajadać się żurkiem i bigosem, na który raczej nie zaprosilibyśmy dziewczyny na randkę. Na podobnej zasadzie wiele utalentowanych wokalistek nie zrobiło kariery na Zachodzie, stawiając tylko na kopiowanie obcych trendów. A zespoły pieśni i tańca Mazowsze czy Śląsk świat oklaskuje na stojąco, bo oferują nieznany miejscowym folklor. Siła leży nie w naśladownictwie, a przewodnictwie.
I niewinny w gruncie rzeczy lotniczy nawyk, jest właśnie takim elementem pokazania odrębności. Zastanów się bowiem szczerze, czy to rzeczywiście obciach klaskać w samolocie? Obciachem jest publiczne pijaństwo, chamskie zachowanie, nieznajomość języków obcych, noszenie podrabianych ciuchów czy braki w uzębieniu. A klaskanie? Dla mnie to miły akcent lotu, który nikomu nie wadzi i nikogo nie jest w stanie wprowadzić w zły humor. Życzę ci zatem nie tylko samych wspaniałych podróży, ale i lotów zakończonych gromkimi oklaskami. W latach 80. hitem na listach przebojów była piosenka grupy Gedeon Jerubbaal: „Śpiewaj, śpiewaj, tańcz”. W obecnej epoce przekornie dodam od siebie: „Śpiewaj, leć i klaszcz”. A jeśli nawet nie masz na to ochoty, to przynajmniej daj klaskać innym.