Wyobraźmy sobie, że mamy fantastycznie działającą firmę, złotówki płyną do nas szerokim strumieniem, płacimy na czas podatki, opłacamy wszystkich podwykonawców, a i tak na koncie zostaje nam tyle, że spokojnie możemy sobie wypłacić ogromną comiesięczną pensję, wysłać dzieci do najlepszej płatnej szkoły, zapewnić im przyszłość, pojechać na cudowne wakacje i pławić się w luksusie…
A teraz wyobraźmy sobie, że zarządzamy firmą, która ledwo wiąże koniec z końcem, ma ogromne długi, które z roku na rok rosną. Nie mamy pieniędzy na zapewnienie swoim dzieciom podstawowych warunków rozwoju i życia, zaspokojenie ich potrzeb, a mimo wszystko wypłacamy sobie ogromne premie za swoją pracę i rozdajemy pieniądze na prawo i lewo i to tym niekoniecznie potrzebującym…
Pierwszej sytuacji życzę każdemu, choć najczęściej możemy o niej tylko pomarzyć. Druga, niestety, dzieje się na naszych oczach. Od dłuższego czasu obserwuję z dużą uwagą walkę osób, które opiekują się niepełnosprawnymi o to, aby ich podopieczni mogli godnie żyć i nie musieli się martwić o to, co się stanie, gdy rodziców/opiekunów zabraknie. Obserwuję problemy moich znajomych, którzy mając niepełnosprawne dziecko odbijają się od ściany, prosząc o turnus rehabilitacyjny częściej niż raz na dwa lata. Przyglądam się z zakłopotaniem wizytom w ZUS-ie rodziców chłopca, który urodził się bez lewej stopy, tylko po to, aby kolejny raz komisja mogła orzec, że stopa mu nie odrosła i że nadal należą się mu śmieszne pieniądze, będące co najwyżej jednym procentem kwoty potrzebnej na zakup protezy. W ciągu roku takich protez potrzebnych jest kilka.
Z niedowierzaniem patrzę na to, jak miliony złotych premii wędrują do osób zarządzających tym bałaganem, a miliardy złotych w postaci dodatków typu 500+ trafiają zarówno do tych, którzy tej pomocy potrzebują (i tu brawa!), jak i tych, u których tylko pogłębiają panującą patologię, lub – co też się zdarza – do tych, którzy nawet nie zauważają tak małego wpływu na swoim koncie, bo są w sytuacji numer jeden z początku moich rozważań.
I zastanawiam się, czy to normalne? A może to ze mną jest coś nie tak? Na szczęście jesteśmy jeszcze My. My, którzy potrafimy się zmobilizować i sami sobie pomóc. To my oddolnie organizujemy „Złoty na kilometr” – noworoczny bieg dla Hani, dzięki któremu przesympatyczna dziewczynka z zespołem Downa pojedzie do wymarzonego sanatorium, czy akcję „Biegnę, żeby Bartek mógł biegać”, która pozwoli 7-latkowi chodzić i biegać w nowej protezie. Ludzie ludziom zawsze pomogą. A państwo? Państwo pomoże? Oby tylko nie przeszkadzało…